środa, 12 września 2012

Po głębszym - Never ending story

W dniu dzisiejszym doszło do ataku na placówkę dyplomatyczną Stanów Zjednoczonych w Libii. Doszło do niego nie w byle jakim mieście, bo w Benghazi, a więc stolicy zeszłorocznej rewolty.

Co z tego wynika? Islamiści (na początku próbowano zrzucić winę na lojalistów Kaddafiego, jednak czarna flaga z szachadą to raczej nie ich symbol, zielony sztandar) bardzo szybko postanowili rzucić się na dawnego sojusznika, który pomógł im zamordować byłego przywódcę.

Na początku mieliśmy do czynienia z informacyjnym chaosem- nieznana była dokładna ilość ofiar, sposób śmierci ambasadora USA, kto stał za zamachem. Nie wiedzieliśmy NIC. Gdy atmosfera zaczęła opadać, a Obama i Clinton potępili atakujących, pojawiła się dość prosta przyczyna śmierci- zaczadzenie lub obrażenia spowodowane ostrzelaniem samochodu z granatnika ręcznego.

Wszystko pięknie i ładnie, jednak coraz więcej faktów wskazuje na to, że ambasador nie był przypadkową ofiarą, i nie oberwał "boską kulą". Pojawiają się zdjęcia (odsyłam na Libyan SOS, nie będę ich tu publikował z uwagi na nieciekawy wygląd ambasadora), które wyraźnie wskazują na to, że miał miejsce zwykły lincz- zamachowcy fotografowali się z ciałem dyplomaty, tak samo, jak fotografowali się niespełna rok temu z ciałem Pułkownika Kaddafiego.

Miałeś chamie złoty róg, miałeś chamie czapkę z piór- Stany są same sobie winne. Zamieniły spokojny, świecki i rozwinięty kraj w piekło na Ziemi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz